Kibice żadnego innego zespołu nie przeżyli w tym roku takiej huśtawki nastrojów, jak sympatycy Podbeskidzia Bielsko-Biała. Górale fundują im nieprawdopodobny emocjonalny rollercoaster – startując z ostatniego miejsca w tabeli wspięli się na pogranicze grupy mistrzowskiej i dzięki klasyfikacjji fair play nawet do niej awansowali. Na krótko – bo Lechia Gdańsk wycofując swój wniosek z Trybunału Arbitrażowego strąciła ich z powrotem pod ligową linię demarkacyjną.
Rozkojarzeni bielszczanie w pierwszym spotkaniu finałowej rundy zagrali jak przystało na drużynę z czołowej ósemki, czyli bezstresowo oddali punkty Termalice. W drugiej próbie, poruszając się już nieco żwawiej, sprawili Górnikowi Zabrze prezent strzelając dla niego gola samobójczego. Natomiast po trzeciej przyznali, że Śląsk był dla nich po prostu za mocny.
W efekcie Podbeskidzie wplątało się w walkę o utrzymanie i to bez gwarancji jej szczęśliwego zakończenia. Ku pokrzepieniu góralskich serc trzeba jednak zauważyć, że także pod tym względem i piłkarze, i kibice tego klubu są zahartowani. Można wręcz uznać, że balansowanie na krawędzi to dla bielszczan część tradycji, a plemię zamieszkujące górskie tereny tradycję szanuje wyjątkowo.
Dzięki temu klub z Bielska-Białej staje się dla ekstraklasy niezbędny. Bo kto inny dostarcza w niej podobnie ekstremalnych wrażeń?